Lady Day – największa wirtuozka emocji w historii wokalistyki jazzowej. Część 1 – życie

(Anna Kamińska)

Można zachwycać szeroką skalą głosu, można zadziwiać scatowymi solówkami, można być mistrzem timingu i frazowania, można mieć nienaganną intonację, ale można też chwycić słuchacza za serce i nie puszczać go aż do wybrzmienia ostatniej nuty w utworze. Taki dar i taką magię w głosie miała Billie Holiday. W swoich interpretacjach uderzała w punkt, dokładnie tam, gdzie trzeba, a barwa jej głosu chwilami potrafiła graniczyć z jękliwością[1]. Śpiewając przekazywała słuchaczowi historię, nie zostawała na powierzchni, tylko zawsze trafiała w sedno. W piosenkach opowiadała swoje własne przeżycia. Napisała wiele poruszających, intymnych tekstów, m.in.: „Don’t Explain” – podejrzewając męża o romans, „God bless the Child” – po kłótni z matką, „Fine and Mellow” – nawiązujący do tego, jak mężczyźni źle traktują kobiety.

Billie Holiday przyszła na świat jako Eleonora Fagan, dopiero później nazwisko przejęła po swoim biologicznym ojcu, a imię od ulubionej gwiazdy filmowej – Billie Dove. Urodziła się 7 kwietnia 1915 roku w Baltimore (choć niektóre źródła podają Filadelfię) jako nieślubna córka młodocianych Sadie Fagan, pochodzącej z baltimorskich nizin społecznych, oraz Clarence’a Holiday, muzyka, który przez pewien czas występował nawet z orkiestrą Fletchera Hendersona.

Billie to „jedna z najbardziej dramatycznych postaci historii jazzu”[2]. W swoim krótkim życiu (zaledwie 44 lata) doświadczyła niewyobrażalnie wiele dramatów. Już w najmłodszych latach musiała zmierzyć się z odejściem ojca, życiem w biedzie, molestowaniem, pobiciem, prostytucją, a nawet gwałtem. Jej trudne dzieciństwo przełożyło się na nałogi towarzyszące dorosłości: papierosy, alkohol, narkotyki oraz pociąg do dominujących mężczyzn. Przygodę ze śpiewem zaczęła właściwie przypadkiem. Znalazła pracę jako wokalistka w brooklyńskich lokalach, co było wspaniałą alternatywą dla dotychczasowych aktywności, takich jak sprzątanie domów bogatych białych ludzi czy prostytucja. To właśnie w jednym z klubów w 1933 roku zobaczył ją i usłyszał odkrywca talentów, miłośnik jazzu John Hammond. Jeszcze w tym samym roku zaaranżował jej pierwsze nagrania dla wytwórni Columbia, w towarzystwie zespołu Benny’ego Goodmana. Jej kariera zaczęła się rozwijać. Poznała saksofonistę Lestera Younga. Muzyków połączyła wielka wieloletnia przyjaźń, dopasowanie tak duchowe, jak i muzyczne. To właśnie saksofonista nadał Holiday pseudonim „Lady Day”, natomiast dla niej Lester zawsze był „najlepszym – „Pres” – w kraju, w którym nigdy nie liczyli się książęta i hrabiowie, tylko prezydent”.[3]

Początek kariery oraz muzycznego rozwoju wokalistki przypada na okres złotej ery swingu, nazywanej również dekadą big-bandów, w której nastąpiło powiększenie składów zespołów nawet do szesnastu muzyków. Koniecznością stało się „dobre opanowanie intonacji, brzmienia, szybkości i sprawności gry”[4]. Poszerzony został aspekt harmoniczny, ważnym elementem stał się rytm synkopowy, wprowadzono walking – stały, 4-miarowy puls realizowany przez kontrabas. „Cztery miary w takcie grały z resztą wszystkie instrumenty sekcji rytmicznej (…) Big-bandy osiągnęły przez to „swing feel”, płynniejszy, swingujący rytm”.[5] Billie występowała m.in. z orkiestrą Goodmana, Lunceforda, Basiego. Od 1938 śpiewała również z białym big-bandem klarnecisty Artiego Shawa. Niestety, ich wspólna przygoda nie trwała długo przez wzgląd na wielokrotne incydenty na tle rasowym. W niektórych miejscach Lady Day musiała korzystać z windy towarowej, zdarzało się również, że nie mogła jeść w restauracji wspólnie z muzykami. W filmie „Fenomen Billie Holiday” przedstawiona zostaje relacja, według której wokalistka miała białoskórą dublerkę stojącą na scenie i udającą, że śpiewa, podczas gdy faktycznie piosenkę wykonywała Billie zza sceny. Po odejściu z big-bandu Artiego Shawa Holiday otrzymała angaż w Cafe Society, gdzie rozpoczęła współpracę z zespołem Frankiego Newtona. Miała również swoje epizody filmowe. Jeden z Dukem Ellingtonem – zaśpiewała i zagrała w 15-minutowym filmie „Symphony in Black”, drugi z Luisem Armstrongiem – wspólnie wystąpili w filmie pt.: „New Orleans”. W 1944 roku po raz pierwszy zwyciężyła w ankietach pism „Metronome” i „Esquire” (wyprzedzając Ellę Fitzgerald), dzięki czemu wzięła udział w koncercie „All Stars” w Carnegie Hall. Dziesięć lat później wybrała się w bardzo udaną trasę po Europie. Podczas swojej kariery współpracowała z tak wybitnymi akompaniatorami, jak m.in. Art Tatum czy Bobby Tucker. Z biegiem lat jej umiejętności wokalne wzrastały, bawiła się timem, synkopacją, z czasem „barwa jej głosu ściemniała, a skala przesunęła się w dół”[6]. Charakterystyczna dla jej stylu stała się powściągliwość, przeciąganie wartości rytmicznych, wręcz deklamacyjny charakter przekazu, wysuwający treść na sam przód.

Billie Holiday wiodła barwne, ale tragiczne życie. Wdawała się w liczne romanse. Wiązała się głównie z mężczyznami, którzy frustracje wyładowywali za pomocą pięści. Przełom lat 1948/1949 spędziła w więzieniu za posiadanie narkotyków. Mniej więcej od tego czasu była pod stałą obserwacją agentów FBI. W czerwcu 1959r. została umieszczona w szpitalu, przez wzgląd na pogarszający się stan zdrowia. Tam po raz ostatni została aresztowana za „tajemniczy proszek”[7] znaleziony na prześcieradle. Zmarła 17 lipca 1959 roku.


[1] Schmidt A., Historia Jazzu, wydawnictwo Polihymnia, Lublin 2009, s. 337.

[2] Niedziela-Meira J., Historia Jazzu. 100 wykładów, wydawnictwo InfoMax, Katowice 2014, s. 183.

[3] Niedziela-Meira J., Historia Jazzu. 100 wykładów, wydawnictwo InfoMax, Katowice 2014, s. 184.

[4] Niedziela-Meira J., Historia Jazzu, wydawnictwo InfoMax, Katowice 2014, s. 142.

[5] Niedziela-Meira J., Historia Jazzu, wydawnictwo InfoMax, Katowice 2014, s. 142.

[6] Niedziela-Meira J., Historia Jazzu. 100 wykładów, wydawnictwo InfoMax, Katowice 2014, s. 184.

[7] Niedziela-Meira J., Historia Jazzu. 100 wykładów, wydawnictwo InfoMax, Katowice 2014, s. 186.

Ciekawostka wokalna #2

(Patrycja Obara)

Głos nie jest zewnętrzną technologią, którą można sobie włączać, wyłączać, czy w dowolnym momencie ściągnąć jego nowszą, lepszą wersję. Kondycja głosu odzwierciedla kondycję całego Twojego ciała. Jeśli na przykład się nie wysypiasz, nie dbasz o to, żeby Twoja dieta była zbilansowana i nie pijesz odpowiedniej ilości wody, albo stosujesz używki, będzie to słychać w Twoim głosie. Będzie brzmiał sucho, mniej dźwięcznie, może się załamywać i możesz czuć dyskomfort, a nawet ból podczas śpiewania czy mówienia. Stres również nie pozostaje bez wpływu na Twój głos. Może spowodować, że będziesz mówić zbyt cicho, zbyt głośno, niewyraźnie, albo będzie Ci brakować oddechu. Niestety tym problemom nie da się przeciwdziałać doraźnie, zażywając tuż przed występem jakiś specyfik z apteki, czy stosując domowe metody.  To może pomóc na chwilę, ale w perspektywie długofalowej może wręcz zaszkodzić. Poprawa jakości głosu często wymaga długofalowych zmian w stylu życia. Ale warto, bo w zdrowym ciele zdrowy głos – czyli taki o szerokiej skali, przyjemnej barwie i taki, którego można używać długo i bezpiecznie.

Ciekawostka wokalna #1

(Patrycja Obara)
Pierwsze skojarzenie z aparatem mowy to usta, krtań i struny głosowe. Czasem ktoś dołoży do zestawu płuca i oczywiście będzie miał rację. Mechanizm ten jest jednak znacznie bardziej rozległy. Obejmuje tak naprawdę całe Twoje ciało – od palców u stóp po czubek głowy. Poszczególne części ciała na różne sposoby uczestniczą w wydawaniu głosu i w najważniejszej składowej tego procesu, a mianowicie w oddychaniu. Jeśli na przykład ciało jest napięte z powodu stresu bądź nieprawidłowych nawyków, to te napięcia utrudniają mówienie i śpiewanie. Dlatego też ważne jest, żeby podczas pracy z głosem utrzymywać prawidłową postawę ciała, bo brak równowagi, zbędne napięcia, czy jakikolwiek inny rodzaj dyskomfortu może spowodować, że trudniej będzie efektywnie wydobywać głos.