Samoświadomość co do zasady jest dobra i nam służy. Pozwala nam rozpoznać swoje potrzeby i zaspokoić je. Pozwala nam też obserwować i szanować swoje emocje. Dzięki niej możemy się rozwijać, skutecznie uczyć i robić w życiu satysfakcjonujące rzeczy. Taki rodzaj samoświadomości po angielsku nazwalibyśmy self-awareness.
Ale jest też inny rodzaj. Taki, w którym skupiamy się głównie na swoich słabych stronach. Często towarzyszy temu wstyd, lęk, czy poczucie, że jesteśmy niewystarczająco dobre/dobrzy. Taki rodzaj samoświadomości to po angielsku self-consciousness.
Jak rozpoznać u siebie self-consciousness?
Becky Gilhespie w książce “Singing for the self-conscious” opisuje kilka typowych dla tej cechy zachowań. Między innymi: unikanie okazji do śpiewania (nawet lekcji!), a nawet całkowita rezygnacja ze śpiewu, uczucie zdezorientowania (i chciał(a)bym, i boję się), zamartwianie się i uporczywe myśli na temat tego, jak postrzegają nas inni, a wskutek tego lęk, wstyd i niska samoocena.
Jak w takim razie zaprosić do swojego życia tę dobrą samoświadomość?
Becky radzi przede wszystkim oddychać. Skoncentrować się na oddechu, żeby zapanować nad rozszalałymi myślami. Radzi też, żebyśmy dla samych siebie byli mili. Jeśli zauważymy jakąś negatywną myśl, na przykład “ale okropnie zabrzmiał ten dźwięk”, spróbujmy zamienić ją w bardziej pozytywną: “chcę trochę więcej popracować nad tym fragmentem piosenki”. A przede wszystkim, skup się na procesie, a nie na wyniku. Jeśli nauka śpiewu sama w sobie będzie przyjemna i fajna, to każda chwila tego procesu będzie Ci dawać satysfakcję, a efekt w postaci bardziej rozwiniętego głosu będzie tylko miłym skutkiem ubocznym.