W tym odcinku zrealizowanym w ramach cyklu #masterOFFteatr Teatru Realistycznego Teo Dumski pokaże Ci na swoim przykładzie, jak może wyglądać użycie wcześniej omawianych narzędzi w kilku konkretnych, prostych zadaniach aktorskich.
To przykłady nie na efekt, ale na to, jak przejść drogę od zadania do jego wykonania.
Praktyczne zastosowanie prezentowanych technik w wykonaniu kilku prostych zadań aktorskich.
Jest to szósty i zarazem ostatni odcinek w ramach autorskiego kursu Teo Dumskiego.
Samoświadomość co do zasady jest dobra i nam służy. Pozwala nam rozpoznać swoje potrzeby i zaspokoić je. Pozwala nam też obserwować i szanować swoje emocje. Dzięki niej możemy się rozwijać, skutecznie uczyć i robić w życiu satysfakcjonujące rzeczy. Taki rodzaj samoświadomości po angielsku nazwalibyśmy self-awareness.
Ale jest też inny rodzaj. Taki, w którym skupiamy się głównie na swoich słabych stronach. Często towarzyszy temu wstyd, lęk, czy poczucie, że jesteśmy niewystarczająco dobre/dobrzy. Taki rodzaj samoświadomości to po angielsku self-consciousness.
Jak rozpoznać u siebie self-consciousness?
Becky Gilhespie w książce “Singing for the self-conscious” opisuje kilka typowych dla tej cechy zachowań. Między innymi: unikanie okazji do śpiewania (nawet lekcji!), a nawet całkowita rezygnacja ze śpiewu, uczucie zdezorientowania (i chciał(a)bym, i boję się), zamartwianie się i uporczywe myśli na temat tego, jak postrzegają nas inni, a wskutek tego lęk, wstyd i niska samoocena.
Jak w takim razie zaprosić do swojego życia tę dobrą samoświadomość?
Becky radzi przede wszystkim oddychać. Skoncentrować się na oddechu, żeby zapanować nad rozszalałymi myślami. Radzi też, żebyśmy dla samych siebie byli mili. Jeśli zauważymy jakąś negatywną myśl, na przykład “ale okropnie zabrzmiał ten dźwięk”, spróbujmy zamienić ją w bardziej pozytywną: “chcę trochę więcej popracować nad tym fragmentem piosenki”. A przede wszystkim, skup się na procesie, a nie na wyniku. Jeśli nauka śpiewu sama w sobie będzie przyjemna i fajna, to każda chwila tego procesu będzie Ci dawać satysfakcję, a efekt w postaci bardziej rozwiniętego głosu będzie tylko miłym skutkiem ubocznym.
Ten odcinek kursu przygotowanego w ramach cyklu #masterOFFteatr Teatru Realistycznego pozwoli Ci zrozumieć, jak prezentowane techniki różnią się od bardziej tradycyjnego i popularnego w Europie podejścia Stanisławskiego.
Być może poznasz także odpowiedzi na nurtujące Cię pytania dotyczące ogólnej wiedzy o umiejętnościach aktorskich.
FAQ dla zainteresowanych – jakie są inne techniki, co w tym nowego i co może działać najlepiej?
Jest to piąty odcinek w ramach autorskiego kursu Teo Dumskiego.
Język to duży i silny narząd w naszej jamie ustnej. Nie jest to wbrew pozorom jeden mięsień, a skomplikowana konstrukcja składająca się z wielu mięśni. I, co ciekawe, część tych mięśni pracuje niezależnie od siebie.
Na przykład osobno może pracować trzon języka i jego nasada, czy inaczej korzeń (trzon to ta część, którą widzisz w lusterku, kiedy otworzysz usta. Żeby zobaczyć nasadę, trzeba by zajrzeć głębiej w gardło). Żeby poczuć, jak to działa, spróbuj wystawić język i jednocześnie przełknąć. Większości osób się to udaje. A właśnie wtedy trzon języka i jego nasada działają w przeciwnych kierunkach – trzon do przodu, a nasada do tyłu.
Co to ma do śpiewania?
Bardzo, bardzo dużo!
Język to narząd, który w ogromnym stopniu będzie wpływał na przestrzeń akustyczną w naszym trakcie głosowym, a tym samym na brzmienie i możliwości techniczne naszego głosu. Czasem wystarczy drobna modyfikacja ułożenia języka, żeby dźwięk niemożliwy stał się nagle… łatwy.
Co ciekawe, ta modyfikacja wcale nie musi oznaczać rozluźnienia języka i wcale nie musi oznaczać, że język zawsze musi usuwać się z drogi, leżeć płasko i nie wchodzić w drogę. Wręcz przeciwnie – czasem trzeba odpowiednią jego część zaprosić do działania. I tu robi się ciekawie, bo niesamowite efekty może dać zaangażowanie nasady języka.
Wokaliści, którzy swoje charakterystyczne brzmieni osiągnęli właśnie dzięki odpowiedniej pracy nasady języka, to Shakira, Christina Aguilera czy Eddie Vedder. Ach, no i świnka Piggy .