Dziś podejdziemy do głosu od nieco innej, bardziej medycznej strony i rozprawimy się z jednym z częstych błędnych przekonań dotyczących głosu.
Zdarza się, że na lekcję śpiewu przychodzi osoba, która nie jest zadowolona z brzmienia swojego głosu – jest on na przykład słaby, cichy, mało dźwięczny, wycofany, z dużą ilością powietrza. I tutaj pada: “mam niedomykalność krtani”. Czasem uczniowie dochodzą do takiego przekonania, dokonując autodiagnozy na podstawie informacji znalezionych w internecie. Czasem, co gorsza, słyszą taką “diagnozę” od swoich nauczycieli – wystawioną bez przeprowadzenia specjalistycznych badań, tylko tak po prostu, na ucho.
Tymczasem niedomykalność fałdów głosowych, czy inaczej niewydolność głośni, to schorzenie, które może stwierdzić tylko lekarz (foniatra lub laryngolog) po wykonaniu badania endoskopowego. Innymi słowy – trzeba za pomocą specjalnej kamerki obejrzeć fałdy głosowe podczas pracy i sprawdzić, czy podczas próby wydobycia dźwięku stykają się ze sobą w prawidłowy sposób. Jedno jest pewne – nie da się wystawić takiej diagnozy wyłącznie słuchając czyjegoś głosu. Można w ten sposób jedynie zauważyć pewne nieprawidłowości i zasugerować wizytę u lekarza.
Jakie mogą być objawy niedomykalności krtani?
Męczliwość głosu
Zmiana brzmienia głosu
Brak dźwięczności (matowy głos)
Nawracająca chrypka
Utrata części skali głosu
Zanikanie głosu
Jeśli obserwujesz u siebie któryś z tych objawów, konieczna może być konsultacja z lekarzem.
Ale nie wpadaj w panikę – powód takiego a nie innego brzmienia głosu może być zupełnie prozaiczny i łatwy do opanowania. Będę o tym pisać w kolejnym poście.
A na ten moment pamiętaj – nie da się wystawić diagnozy głosu “na ucho”.
Śpiew jest głęboko zakorzeniony w folklorze różnych kultur i wyznań, stanowi nieodłączną część wszelkiego rodzaju rytuałów i obrzędów zarówno świeckich jak i religijnych. Do tej pory kolędujemy podczas świąt Bożego Narodzenia, śpiewamy na weselach, pogrzebach, nucimy Sto lat w czasie urodzin.
Śpiewamy podczas modlitw. Już w starożytnej Grecji różnego rodzaju pieśni związane były z kultem danego bóstwa (np. pean – pieśń triumfalna, dziękczynna, kierowana do olimpijskich bogów, głównie do Apollina).
A Stary Testament? Przecież zawiera aż 150 Psalmów (!) – modlitw wyśpiewywanych od tysiącleci przez wyznawców chrześcijańskiego Boga.
Wspólne śpiewanie wpływa na budowanie wspólnoty, na zacieśnianie się więzi społecznych. Wystarczy zwrócić uwagę na znaczenie hymnów państwowych, te uroczyste pieśni stanowią jeden z podstawowych fundamentów jedności narodowej.
Pieśni solidaryzują również kibiców podczas meczów, głównie piłki nożnej. W 2015 roku po zamachu terrorystycznym w Paryżu, w czasie ewakuacji ze stadionu, kibice zaczęli wspólnie śpiewać Marsyliankę. Niezależnie od wcześniejszych podziałów spowodowanych dopingowaniem przeciwnych drużyn, w obliczu zagrożenia zjednoczyli się we wspólnym śpiewie.
No i w końcu… kto nie kocha kołysanek? Kołysanek, które są wspaniałym budulcem więzi pomiędzy dzieckiem a rodzicem. Słuchanie głosu mamy lub taty daje poczucie bezpieczeństwa i ciepła, działa uspokajająco, relaksująco (również w okresie ciąży zarówno na dziecko jak i na matkę).
Co tu dużo mówić – po prostu śpiewajmy jak najwięcej! 😉
Ostatnio pisałam trochę o tym, jak popatrzeć na śpiewanie w kontekście całego ciała i jego kondycji. Ale przecież ciało to nie wszystko.
Śpiew jest bardzo powiązany również z naszym stanem emocjonalnym.
Bardzo często jest tak, że kiedy uwalniamy swój głos, uwalniamy też emocje – czasem dawno skrywane łzy, a czasem niepohamowany śmiech, zupełnie nie wiadomo z czego.
Nasz głos to ważny element naszej tożsamości, coś intymnego, tylko naszego. Za pomocą głosu wszyscy witaliśmy się z tym światem. Głos wyraża nas, to kim jesteśmy i to, jak się czujemy.
W głosie słychać każdą naszą emocję – radość, lęk, złość, miłość. Czasem wystarczy jedno słowo, jeden pomruk, żebyśmy rozpoznali emocje osoby, z którą rozmawiamy.
W głosie słychać czułość i determinację. Za pomocą głosu wydeptujemy sobie miejsce w świecie i budujemy relacje z innymi ludźmi.
Zupełnie normalne jest więc to, że na przykład w trudnych czy po prostu intensywnych emocjonalnie momentach głos będzie drżał. Normalne jest to, że czasem się załamie, a czasem nie będzie go w ogóle. Normalne jest też to, że któregoś dnia, zupełnie nagle i niespodziewanie, będzie brzmiał piękniej niż kiedykolwiek wcześniej. Coś się w nim otworzy – i być może już tak zostanie.
Przyglądaj się swoim emocjom, swojemu samopoczuciu tak, jak przyglądasz się swojemu ciału. Czy dzieje się dzisiaj w Tobie coś, co może sprawia, że Twój głos potrzebuje więcej wyrozumiałości? Daj sobie na to przestrzeń.
Dobra wiadomość jest taka, że głos nie tylko poddaje się emocjom, ale i je reguluje. Mało jest rzeczy na świecie, które tak pięknie nas balansują, tak koją, tak uspokajają, jak śpiewanie. I to działa nie tylko w warstwie symbolicznej, ale i na poziomie biochemicznym. Śpiewanie uwalnia niesamowity koktajl substancji pozytywnie nas odurzających – taki sam, jak jeszcze tylko jedna rzecz na świecie: miłość.
Gdyby ktoś ci nagle powiedział, że ty się nie nadajesz do przytulania, sorry, ale po prostu nie potrafisz tego robić i tylko co setna osoba w społeczeństwie ma prawo się przytulać, to taka wizja wydaje się przerażająca. A ze śpiewem trochę tak robimy, a potrzeba jest tak samo głęboka, jak potrzeba fizycznego kontaktu.
Rozmowa Anny Kamińskiej z Patrycją Obarą – wokalistką, songwriterką i certyfikowaną Trenerką wokalną Modern Vocal Training, założycielką Wrocławskiej Szkoły Śpiewu.
Część trzecia – Wrocławska Szkoła Śpiewu.
(wywiad z został przeprowadzony 11 lutego 2019 roku)
Mimo, że Twoja własna droga muzyczna była kręta, to jednak zostałaś nauczycielką śpiewu, a nawet otworzyłaś swoją szkołę wokalną, której przyświeca idea: „śpiewać każdy może”. Dlaczego powstała Wrocławska Szkoła Śpiewu?
Przede wszystkim z wielkiej potrzeby serca, żeby stworzyć miejsce, w którym każdy będzie mógł śpiewać. Dużo było w tym procesie zaskoczeń. Pewnie gdybym z góry wiedziała, w co wchodzę, to bym się na to nie zdecydowała. Podobnie jak z płytą. Na szczęście o urokach prowadzenia biznesu dowiadywałam się stopniowo.
Uczeniem zajmuję się od pierwszego roku studiów, a właściwe już w podstawówce udzielałam korepetycji koleżankom z klasy. Zawsze miałam misję edukacyjną. Pracowałam przez dziewięć lat na Uniwersytecie Wrocławskim i jak teraz, z perspektywy czasu, zastanawiam się, czy mi tego brakuje, to dochodzę do wniosku, że tak, brakuje mi, ale nie tylko tego, że mogłam przekazywać różne treści merytoryczne (choć do dziś fascynuje mnie przekład czy pragmatyka językowa), ale tego, że czułam realne możliwości, żeby zmienić czyjeś spojrzenie na życie. Ja tak postrzegam rolę edukatorów. Nie jako suche przekazywanie treści, które i tak są w książkach, tylko pokazywanie ludziom innego sposobu myślenia, innego spojrzenia na siebie.
W pewnym momencie życia zdałam sobie sprawę, że więcej osób ma ze śpiewem podobne problemy, do tych, które ja miałam Przychodzą na lekcje, ale z góry zakładają, że oni nie potrafią, że się nie nadają.
Z dużą dozą niepewności podejmowałam się nauczania śpiewu, myślałam – nomen omen, czy ja się nadaję, przecież nie zrobiłam wielkiej kariery muzycznej, czy ja wiem wystarczająco dużo, czy w ogóle mogę uczyć? Ale po pierwszym, drugim, piątym spotkaniu z danym uczniem czy uczennicą zaczynałam nabierać coraz większego przekonania, że jestem w dobrym miejscu. Kiedyś na przykład przyszedł do mnie ktoś, kto uważał, że kompletnie się do tego nie nadaje i chciał, żebym mu to potwierdziła, a kilka miesięcy później powiedział, że ma za sobą pierwszy publiczny występ. Ktoś inny po swoim pierwszym występie przybiegł na lekcję i oznajmił, że miał mi kupić kwiaty, ale tak bardzo nie chciał się spóźnić na lekcję, że nie zdążył. Pomyślałam wtedy, że mam coś ważnego do zrobienia.
Z czasem do zespołu trenerów Wrocławskiej Szkoły Śpiewu dołączyło kilka, potem kilkanaście wspaniałych osób, które uwierzyły w moją ideę. W ideę, że każdy się nadaje. Nie każdy będzie Adele, a właściwie nikt nie będzie Adele, bo tylko Adele jest Adele, ale każdy może śpiewać. Każdy może zaśpiewać dziecku kołysankę, każdy może zaśpiewać Sto lat na weselu, każdy może zaśpiewać sobie Smoke on the Water jak jest sam w domu i odkurza. Nie każdy musi z tym wychodzić na scenę, nie każdy musi być gwiazdą popu. Jak mówił Matt Burdynowski w swoim wystąpieniu na TEDxWroclaw, gwiazd popu mamy dużo, za mało mamy osób, które po prostu śpiewają. Nie każdy musi być sukcesem marketingowym, nie każdy tego chce i nie każdy jest na to gotowy, ale każdy może śpiewać i każdy może siadając przy świątecznym stole powiedzieć – „Słuchajcie, może w tym roku pośpiewamy kolędy zamiast je puszczać z płyt?”. Na takiej idei zbudowałam moją szkołę.
Bardzo często przychodzą do nas osoby, które na dzień dobry mówią, że już w kilku miejscach zatrzaśnięto im drzwi przed nosem, powiedziano im, żeby lepiej odpuściły i zajęły się czymś innym, bo nie słyszą, bo są za stare, bo to, bo tamto. Z każdą z takich osób udało nam się wypracować jakiś sukces. Widzę też, że jak ktoś bardzo źle o sobie myśli w kwestiach śpiewu, a uda nam się pokazać takiej osobie, że jednak może, po cichutku, powolutku, małymi kroczkami, ale jednak może, to widzę, że to przebudowuje te osoby wewnętrznie. Myślą sobie – „Aha, to jak z tym mi się udało, to może jeszcze z czymś mi się uda, może skoro tak głęboko we mnie tkwiące marzenie okazało się możliwe, to muszę jeszcze raz spojrzeć na to, co robię ze swoim życiem, bo może mogę jeszcze coś robić inaczej”. Dlatego mówię pół żartem, że u nas w szkole często jest bardziej terapia śpiewem, niż śpiew sam w sobie. Czasem zdarza się, że czterdzieści pięć minut lekcji przegadamy, że ktoś siedzi pod ścianą i płacze. I to potem pomaga, bo dopóki tego nie uwolniłyśmy, dopóki tego ta osoba nie wypłakała, nie mogła śpiewać, była sztywna emocjonalnie, nic z niej nie wychodziło.
Czyli zdarza się, że do Wrocławskiej Szkoły Śpiewu przychodzą uczniowie, którzy podobnie jak ty na początku swojej drogi chcą, żeby ktoś ich utwierdził w przekonaniu, że nie powinni śpiewać?
Dość często. Siadają na krześle na początku pierwszej lekcji i wybuchają płaczem. Mówią, że się nie nadają i w zasadzie to przyszli się o tym przekonać. Ja myślę, że tak się ujawniają najgłębsze obawy, że tak naprawdę, tak naprawdę, naprawdę, to oni przychodzą, żebyśmy im powiedzieli, że się nadają, ale na wszelki wypadek szukają zabezpieczenia. Bo gdzieś głęboko w środku oni czują, że się nadają, i dlatego ostatecznie przychodzą. Śpiewanie jest naturalną czynnością i prawie każdy gdzieś tam głęboko tę potrzebę śpiewu ma. Śpiew powstał przed językiem. Dziecko, zanim nauczy się rozpoznawać słowa, uczy się rozpoznawać melodie. Najpierw słyszy muzykę, potem dopiero język. Nagle dorastasz i ktoś ci mówi, że to, co słyszysz od dziecka, i to, co robisz od dziecka (bo przecież dziecko też śpiewa, powtarza dźwięki) to tak naprawdę nie masz do tego prawa, bo nie potrafisz tego robić. Ja lubię to porównywać do przytulania. Niby da się bez tego żyć, ale wszyscy strasznie tego pragniemy, i gdyby ktoś ci nagle powiedział, że ty się nie nadajesz do przytulania, sorry, ale po prostu nie potrafisz tego robić i tylko co setna osoba w społeczeństwie ma prawo się przytulać, to taka wizja wydaje się przerażająca. A ze śpiewem trochę tak robimy, a potrzeba jest tak samo głęboka, jak potrzeba fizycznego kontaktu.
To jak to jest, kto się nadaje do śpiewania, a kto nie? Co tu jest mitem, a co prawdą?
Idąc znów za Mattem Burdynowskim, gdyby publiczności zgromadzonej na sali konferencyjnej zadać pytanie: – „Kto z was uważa, że nie umie śpiewać”. Z reguły 100% sali podnosi ręce. I dalej: – „Kto z was lubi śpiewać”. Znowu większośc osób na sali. – “Kto z was wstydzi się śpiewać przy kimś?”. Znowu większość. I na koniec: – „A kto z was wykonał jakikolwiek krok w kierunku tego, żeby nauczyć się śpiewać”. Wtedy dwie osoby podnoszą ręce albo nikt, albo cztery, ale raczej nie więcej.
Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale daliśmy sobie wmówić taką dziwną rzecz. Jak chcesz zdobyć jakąkolwiek inną umiejętność, to najpierw podejmujesz naukę, na początku ci kompletnie nie wychodzi, potem ci idzie coraz lepiej, aż w końcu, w dużym skrócie, mija trochę czasu i jesteś ekspertem. Natomiast w kontekście śpiewu uważamy, że albo to mamy, albo nie i wielu ludzi nawet nie podejmuje nauki, tylko po prostu dochodzą do wniosku, że się do tego nie nadają. To tak jakby nauczycielka w podstawówce powiedziała ci, że nie nadajesz się do pisania i nie powinnaś dalej się tego uczyć po tym, jak po raz pierwszy biorąc pióro do ręki krzywo napiszesz literkę „a”. Albo jakbyś miała zrezygnować na zawsze z WF-u czy w ogóle ruchu, bo ktoś uzna, że nie masz predyspozycji sportowych po tym, jak w czwartej klasie nie uda ci się przeskoczyć przez kozła.
Z jakiegoś powodu do umiejętności śpiewania podchodzimy nie jak do umiejętności, tylko właśnie talentu, który albo jest nam dany, albo nie jest nam dany. I to jest podstawowy mit i podstawowe przekłamanie. Śpiewanie to umiejętność, którą się rozwija. Ze słuchem sprawa wygląda podobnie. Słuch to też umiejętność jak każda inna, którą można rozwijać. Dźwięk to nie jest jakieś mistyczne zjawisko z kosmosu tylko fala mechaniczna, która wzmacnia się, kiedy rezonuje. Potrzebujesz jedynie nauczyć się tę falę czuć. Jeden z moich znajomych chodził na zajęcia chóru, gdy był dzieckiem, ale nie potrafił śpiewać czysto. Pewnego razu nauczycielka przycisnęła mu głowę do pianina, miała takie akustyczne pianino, zaczęła grać dźwięki i kazała mu te dźwięki powtarzać. W ten sposób nauczyła go śpiewać czysto. Fala dźwiękowa bezpośrednio uderzała w kości czaszki wprawiając je w drgania, a on śpiewając, powielał tę częstotliwość. Po prostu czuł te dźwięki w swoim ciele.
Czy wewnątrz szkoły, wśród uczniów, tworzą się jakieś więzi, grupy? Czy szkoła tworzy większą społeczność?
Wydaje mi się, że to jest trochę jak z terapią grupową – jak ci się wydaje, że jesteś jedyną osobą na świecie, która ma jakiś problem, a potem dowiadujesz się, że dwadzieścia innych osób ma taki sam problem jak ty (albo inne, ale w ogóle jakieś ma) i co tydzień o tym gadacie, to wytwarza się więź. I to bardzo głęboka. Uczniowie uczestnicząc w społeczności szkolnej powolutku zaczynają się otwierać na to, żeby śpiewać wspólnie, a nie tylko pod prysznicem czy w samochodzie. Po szkolnych koncertach nawiązują się znajomości, przyjaźnie i współprace muzyczne, mamy też Zespół Wokalny.
Wyobraź sobie świat, w którym ludzie śpiewają jedynie zamknięci w swoich domach, kiedy nikt ich nie słyszy, nikt nie znajduje w sobie odwagi, żeby wyjść na zewnątrz i śpiewać wspólnie. Jaki obraz przyszłości widzisz?
Smutny. W ogóle sobie nie mogę wyobrazić, żeby świat mógł tak działać. Wszyscy śpiewamy, nawet gdy nie chcemy się do tego przyznać.
Na przełomie dziejów nauczyliśmy się, jak korzystać z instrumentu, jakim jest nasz głos, w jaki sposób wydobywać dźwięki i jak je modulować. Poznaliśmy jego specyfikę, budowę, zależności, rodzaje. Pierwotne, niesprecyzowane pomruki, okrzyki wyewoluowały do określonych intonacyjnie słów, które, jak zauważa Johann Gottfried Herder w Rozprawie o pochodzeniu języka, początkowo określały odgłosy wydawane przez zwierzęta i zjawiska naturalne. Z biegiem czasu odkryliśmy melodyjność naszego instrumentu i zaczęliśmy konstruować dłuższe i bardziej złożone muzycznie frazy. Spontaniczne zawołania powoli przekształcały się w melodie. Odkryliśmy drzemiącą w nas naturalną potrzebę śpiewania. Czynność ta towarzyszyła człowiekowi już od czasów prehistorycznych i jest dla nas czymś zupełnie naturalnym. W książce The Singing Neanderthals: The Origins of Music, Language, Mind and Body autorstwa Steven’a Mithen’a odnaleźć można informację o tym, że chociaż neandertalczycy nie wykształcili własnego języka, to posługiwali się swojego rodzaju śpiewnym systemem komunikacji, któremu Mithen nadał nazwę ‘Hmmmm’ – od pierwszych liter wyrazów: holistyczny, manipulacyjny, multi-modalny, muzyczny i mimetyczny. Ten prehistoryczny sposób przekazywania informacji zakładał górowanie melodyki całej wypowiedzi nad wyodrębnianiem poszczególnych wyrazów.
Mithen zwraca uwagę na jeszcze jedną bardzo ciekawą sprawę, wraz z dwunożnością rozwinęły się również nasze umiejętności muzyczne, a w szczególności poczucie rytmu. Było ono niezbędne, by sprostać tak skomplikowanemu zadaniu, jak poruszanie się na dwóch nogach, które zakłada ciągłą koordynację całego ciała. Utrzymanie pionowej postawy spowodowało znaczne powiększenie się mózgu, a co za tym idzie również systemu nerwowego. Rozwinęła się ludzka inteligencja, a tym samym zdolności socjalizacyjne czy językowe. Doszło do obniżenia się krtani, co rozbudowało trakt wokalny umożliwiając wydobywanie rozmaitych dźwięków.
Widzimy zatem, że śpiew jest wynikiem naturalnej potrzeby ludzkości. Początkowo melodyjne frazy służyły do komunikowania się, jednak z czasem wachlarz funkcji śpiewu w społeczeństwie znacznie się powiększył i wspólne tworzenie czy wykonywanie muzyki stało się istotnym spoiwem społecznym.
Ale…
O tym można by pisać i pisać, tak że zostawmy ten temat dla kolejnej ciekawostki wokalnej. Miłego śpiewania!
*** Wpis zainspirowany artykułem: Kocur M., O pochodzeniu człowieka i muzyki, http://kocur.uni.wroc.pl/o-pochodzeniu-czpowieka-i-muzyki/ oraz książkami: Johann Gottfried Herder – Rozprawa o pochodzeniu języka Steven Mithen – The Singing Neanderthals: The Origins of Music, Language, Mind and Body